Dni 203-215: Przez Zachodnie Stany cz. 1 (23 V–4 VI 2012)

Od Autorów: Przed nami wkrótce kolejna podróż. Zanim pojawią się tu nowe wpisy postanowiliśmy uzupełnić tych kilka brakujących dni z USA. Kto wie, może komuś przydadzą się te informacje?


Dzień 1/203 (liczba dni w trasie po USA / i od początku podróży)
Trasa: San Francisco – Santa Rosa/Dolina Sonoma (pokonany dystans 120 km) – 23 V



Rano zgłaszamy się do pobliskiej wypożyczalni Enterprise po zamówionego wcześniej Chevroleta Aveo, najmniejszy z dostępnych tu samochodów. Cena z podatkami to 24$ za dzień plus dobrowolne ubezpieczenie (7-20$ dziennie). Niezbędna jest karta kredytowa.

Samochód pachnie nowością i ma oczywiście automatyczną skrzynię biegów. Nie miałem z tym wcześniej do czynienia więc jedziemy poćwiczyć na pustą parkową uliczkę. Po 5 minutach czuję się już jakbym zawsze jeździł "automatem". Mały stres powoduje tylko jazda po SF. Na bocznych ulicach dominują skrzyżowania z 4 znakami "Stop" po każdej stronie. Nie obowiązuje wtedy zasada prawej ręki, pierwszeństwo ma ten, kto podjedzie pierwszy.
Zanim ruszymy jeszcze wypad do księgarni. Bierzemy największy atlas i przewodnik Lonely Planet USA. Tych 1200 stron ma dodać nam pewności, choć nowy niebieski layout i niewyraźne mapki nie do końca przekonują.

Ogólny plan to zrobić pętlę przez 4 stany - Kalifornię, Arizonę, Nevadę i Utach; po drodze zobaczyć jak najwięcej parków narodowych, zatrzymać się po 2-3 dni w Las Vegas i Los Angeles, a na koniec  wrócić słynną trasą 66 oraz nadmorską "jedynką" do San Francisco.  W sumie 5600 km przez pustkowia i pustynie. Poniżej szczegółowa relacja.

4 stany, 3 tygodnie, 12 parków i niecałe 5600 kilometrów.

Informacje praktyczne: uśredniona cena 1 litra benzyny z całej trasy to 3.60 zł.
Cena na stacji zależy od stanu i miejsca. Najtaniej było w Arizonie - 3.5$ za galon, najdrożej 5.8$ na odludziu BigSur. 1 galon = 3.8 litra.
Na stacjach obowiązuje zasada najpierw zapłać, potem tankuj. Płaciliśmy gotówką, bo polskie karty często nie działały (co było dość dziwne bo np. w hotelach i sklepach nie było nigdy problemu). 



Przejeżdżamy przez Golden Gate, zatrzymując się na punktach widokowych przed i za mostem. Zapchaną autostradą mijamy zabudowane małymi domkami przedmieścia. Dojeżdżamy do doliny Sonoma, która wraz z położoną obok Doliną Napa jest znana z produkcji wina. Niecierpliwie rozglądamy się za tanim motelem. W końcu trafiamy do polecanego w LP Hillside Inn (93$). Wizyty w winnicach to popularna rozrywka zamożnych mieszczuchów z SF, więc ceny wszędzie wysokie. Standard motelu jest jednak bardzo dobry – duży, czysty pokój z lodówką, ekspresem do kawy i wielkim telewizorem. Pytamy właścicielkę czy jest w pobliżu jakaś winnica. Odpowiada z uśmiechem, że są tu same winnice i daje nam liczący ponad sto stron folder. Niestety zamykane są o 17 lub trzeba się umówić z wyprzedzeniem.  Zostaje nam więc już tylko udać się do supermarketu. Wybór lokalnych produktów jest przeogromny, a przyzwoite miejscowe wino to wydatek od ok. 10 $ za dużą 1,5l butlę.
 
Winnice w Dolinie Sonoma


Dzień 2/204: Dolina Sonoma - Oaksdale (240 km) – 24 V

Przejeżdżamy przez piękną, lekko pofałdowana okolicę. Pogoda jak w Kalifornii –ciepło i słonecznie. Mijamy winnice zapraszające na degustację. W przeciwieństwie do np. Australii tu degustacje są płatne (5-10$, za kilka małych kieliszków). 
Zbaczamy nieco by zwiedzić ranczo Jacka Londona (10$). Na ogromnym terenie znajduje się muzeum, grób pisarza oraz ruiny Wolf House. To wielki dom, który spalił się tuż przed planowaną przeprowadzką pisarza. Teren nie jest chyba często odwiedzany, dzięki czemu można tu spotkać dzikie zwierzęta. Na ścieżce widzimy górskiego lwa i dużego grzechotnika.
Nie bez problemów (korki!) przejeżdżamy przez centrum Doliny Napa i kierujemy się w stronę Yosemite.  Nocujemy w Oaksdale Jerry’s Motel (59$, prosty bungalow przy głównej drodze). 

Pojazd do zwiedzania winnic
Ranczo i grób J.Londona w Glen Ellen

Dzień 3/205: Oaksdale – Yosemite Bug (190 km) – 25 V

Zanim wjedziemy do dzikiej, jak nam się wydaje, krainy parków narodowych postanawiamy zapatrzeć się w sprzęt kempingowy. Śpiwory mamy z Polski, namiot z Australii, brakuje tylko kuchenki i materacy. W supermarkecie sportowym kupujemy dmuchany materac (26$), pompkę (10$), kuchenkę, 2 butle z gazem (10$ + 6$) oraz zestaw naczyń do gotowania (10$). Do tego zgrzewki wody, puszki, makaron, sosy i wino. Teraz jesteśmy gotowi by przetrwać w głuszy! 

Gotowi na spotkanie z przyrodą
Wraz ze zbliżaniem się do Yosemite pogoda stopniowo się pogarsza. Przy wjeździe do parku pada śnieg. Z kempingu dziś raczej nic nie będzie. Po chwili wahania kupujemy roczny karnet na wszystkie parki narodowe (80$ za samochód) i postanawiamy poszukać jakiegoś noclegu pod dachem.  Przejeżdżamy na drugą stronę parku, ale ceny mijanych moteli są raczej odstraszające. Wszystkie miejsca poniżej 100 $ są zarezerwowane. Dopiero ok. 30 km dalej znajdujemy zaniedbany motelik prowadzony przez starego, sympatycznego Azjatę (67$ za pokój). Wieczorem zabieramy się za gotowanie obiadu i odkrywamy, że kupiony w chińskim zestawie turystycznym garnek jest mikroskopijny. Garnek do makaronu musimy pożyczyć od właściciela motelu. 



Dzień 4/206:  Yosemite NP. - Sanger (232 km) – 26 V

Pogoda nieco się poprawia. Dalej jest pochmurno i pada, ale przynajmniej nie ma śniegu. Pojawiają się za to inne nieprzewidziane trudności. Jest sobota i tzw. długi weekend. Droga dojazdowa do parku jest zablokowana przez setki pojazdów. Stoimy w korku prawie 2 godziny. 

Korek przed wjazdem do Doliny Yosemite
Amerykańskie Parki Narodowe to wspaniała okazja by uciec
od tłumu i pobyć sam na sam z dziką przyrodą (jak mówi notka z folderu)
Z wielkim trudem udaje się znaleźć parking w dolinie. Po Parku Narodowym kursują darmowe autobusy, zatrzymujące się przy głównych atrakcjach.  Odwiedzamy dwa wodospady (Bridalveil oraz Upper i Lower Yosemite), idziemy szlakiem nad Mirror Lake. Czasami przez chmury widać szczyt Half Dome (2693 m). Wracamy wieczorem, ostatni postój robiąc przy Tunnel View, ze wspaniałą panoramą na całą Dolinę Yosemite.
Yosemite - Miror Lake
Dolina Yosemite z punktu Tunel View




Wyjazd z parku krętą górską drogą w stronę Fresno zajmuje prawie godzinę. W końcu docieramy do głównej drogi 41 z zamiarem znalezienia noclegu. W oknach wszystkich moteli palą się jednak czerwone neony No Vacancy.  Robi się coraz później. Wreszcie jest - zielony napis Vacancy. Bezskutecznie pukam w zaryglowane drzwi, potem w szybę motelowego baru. Otwiera mi śmiertelnie przestraszona kobieta. Miejsc brak, a neon mają popsuty. Nie wiem, czy nie jest to reakcja na podejrzanego faceta w deszczową noc. Mijajmy kolejne miasteczka, moteli niby dużo, ale wszystko zajęte. Zdesperowani zdajemy się na GPS Nokii, który pokazuje, że na uboczu jest jeszcze jeden motel. Sąsiedztwo to bocznica kolejowa i stare magazyny. Klucze przez zakratowane okno podaje nam przestraszona Latynoska. Ma ostatni wolny pokój. I absolutnie nam nie przeszkadza, że z umywalki cieknie, a telewizor odbiera tylko kreskówki. (Rose Motel w Sanger - 50$).


Dzień 5/207:  Sanger – Kings Canyon NP. (192 km) – 27 V

Kings Canyon to pierwsze na naszej trasie wielkie sekwoje (Mamutowce olbrzymy). Sekretem ich długowieczności jest gruba, bardzo miękka i odporna na ogień i szkodniki kora. Ruszamy drogą wzdłuż kanionu. Górskie krajobrazy ciągną się przez kilkadziesiąt kilometrów. To idealne miejsce na kilkudniowe piesze wędrówki. My obchodzimy główne punkty widokowe i po powrocie do Visitor Center postanawiamy wreszcie zatrzymać się na parkowym kempingu.   



Warunki są więcej niż skromne. Prysznice dostępne tylko do godz. 16. Są za to pancerne skrzynie, do których należy przenieść z samochodu wszystko, co wydziela jakikolwiek zapach (jedzenie, kosmetyki). Miejscowe niedźwiedzie lubią włamywać się do aut. Kamping Cristal Springs znajduje się na wysokości ponad 2000 metrów i noce są bardzo zimne. Przy płaceniu obowiązuje system kopertowy. Opłatę (18$) należy wrzucić w kopercie do specjalnej skrzynki, a kwitek zostawić za szybą samochodu.

Droga w głąb kanionu
Niedźwiedzio-odporny schowek

Dzień 6/208:  Kings Canyon – Sequoia NP. – Three River (86 km) – 28 V

W Parku Sekwoi drzewa są jeszcze większe niż oglądane wczoraj. Jest ich tu kilkadziesiąt. Sekwoja Generał Sherman - choć nie najwyższa (84 m) i nie najstarsza (ok 2200 lat) ma jednak największą objętość drewna ze wszystkich drzew na świecie.
Największe z drzew
Po drodze nieoczekiwana atrakcja. Widzimy niedźwiedzicę z dwoma małymi. Zgrabnie wspina się na drzewo, a małe niedźwiadki próbują iść w jej ślady. Nie zwracają uwagi na gromadzący się obok coraz większy tłum. Po kilku minutach pojawia się młoda rangerka i rzucając w nie kilkoma gałązkami przegania zwierzęta.

Po parku można poruszać się bezpłatnym elektrycznym autobusem. Największe wrażenie robi Moro Rock – naga skała, z której rozciąga się niesamowity widok na góry i dolinę.

Krętą drogą docieramy do Three River, gdzie znajdujemy motel z tanimi bungalowami.  Właściciel na początku chce 200 $ (to ponoć cena typowa w tej okolicy), ale za chwilę mówi, że to tylko żart i proponuje 65 $ (z podatkiem). Ładny, czysty pokój z widokiem na rzekę to miła odmiana po zimnym kempingu.

Na wierzchołek Moro Rock w Parku Sekwoi (2050 m) od przystanku
autobusu parkowego prowadzi kilkaset stopni


Dzień 7/209:  Three River – Ridgecrest (227 km) – 29 V

Dziś cały dzień jedziemy w stronę znajdującej się na wschodzie doliny Śmierci. Kierujemy się bocznymi drogami objeżdżając od południa park narodowy, a potem ciągnące się kilometrami poligony. Dookoła sucha pustka. Nie ma gdzie zatankować. Na oparach dojeżdżamy do Jeziora Izabelli. Zmienia się krajobraz. Miejsce lasów zajmują szarobrązowe góry. Wzbudzając pewną podejrzliwość obsługi nocujemy w sieciówce Econolodge (64$). Czy to dlatego, że obok jest wielka baza wojskowa, która ma nawet własny program w hotelowej kablówce?  Pokój tym razem ze śniadaniem w postaci chemicznego gofra do samodzielnego przyrządzenia. 

Droga przez Dolinę Panamint


Dzień 8/210:  Ridgecrest – Dolina Śmierci - Pahrump (368 km) – 30 V

Długo zjeżdżamy drogą 178 do Doliny Panamint. Dookoła księżycowe krajobrazy - szarobrązowe skały i nieliczne kępki suchej trawy. Nad nami nisko przelatują ćwiczące F16. Robi się gorąco. W końcu pojawia się znak Parku Narodowego Doliny Śmierci. Termometr wskazuje ponad 50 stopni. Trudno wysiąść z klimatyzowanego samochodu. 

Dolina śmierci. Tak gorąco, że aż parzy
Badwater
 
Najgorzej jest w Badwater, w najniżej położonym miejscu w USA (-86 m). Po krótkim spacerze po mokrej soli wracamy wykończeni upałem.  Inne ciekawe miejsca to przejazd wąską Artist Drive oraz Zabriskie Point z cudowną panoramą warstwowych skał. 

Ławeczka na Zabriskie Point
 
Artist Drive
Pod wieczór docieramy do Pahrump. To już Nevada, pojawiają się pierwsze kasyna, a ceny są niższe niż w Kalifornii. Nocujemy w hotelu, który właściwie jest kasynem, nastawionym na starszą i mniej zamożną klientelę (71$). Miasto miało też swój epizod filmowy – to tu wylądowali Marsjanie w filmie Tima Burtona J.

W tle kasyno-hotel jakich tu wiele



Dzień 9/211:  Pahrump – Las Vegas (99 km) – 31 V


Wjeżdżamy do Vegas! Na głównej ulicy - The Strip korek i tłumy turystów.  Trochę poza centrum znajdujemy Hotel Artisan – opisywany w LP ze względu na mroczny, gotycki klimat. Każdy pokój urządzony jest w stylu innego artysty. Nam trafia się (ku uciesze Magdy) pokój pełen reprodukcji Salvadora Dali. Ceny mocno rosną pod koniec tygodnia. Płacimy 40$ za czwartek, ale już 100 $ za piątek. Pokój ładnie urządzony, całkiem spory i z widokiem na the Strip w oddali. Dla gości darmowa dyskoteka. 

Przywitały nas 3 telewizyjne cyborgi
Zagrałem i wygrałem! 15 centów.
Magda nie zagrała i żałuje
Spacer do miasta zajmuje ok. 15 min. Mimo, że wydawało się iż jesteśmy w centrum, okolica jest ponura i opustoszała. Tuż za wspaniale rozświetloną główną ulicą ciągną się rzędy parterowych przybudówek, magazynów i podłych salonów go-go.
Czego tu nie ma – sztuczny świat w pigułce. W centrum handlowym The Venetian pod sztucznym niebem pływają po kanałach gondolierzy, a na „plazza” gra kwartet smyczkowy. Naprzeciwko właśnie wybucha wulkan, a na statku obok piraci strzelają z działa. 



Na rogach ulic grupki ponurych Meksykanów wciskają przechodniom ulotki agencji towarzyskich. Pstrykają przy tym irytująco w kartoniki. Obok żebrze młoda i zdrowa dziewczyna z kartonikiem „Zbyt dumna by być prostytutką”. Czy to miasto ma tylko to jej do zaoferowania? Zwiedzamy jeszcze Paryż, Rzym, Nowy Jork i w nocy wracamy piechotą do domu. Jest bezpiecznie. Na pustej ulicy kilka razy mija nas radiowóz, świecąc po oczach specjalnym reflektorem.

Nowy Jork od Disneylandu dzieli tylko krótki mostek
Przez rzekę rozgrzanego betonu

A do Egiptu najbliżej jest kolejką

W zalewie przerośniętego kiczu nasuwa się pytanie, czy właściciele kasyn nie powinni aby płacić tantiem za komercyjne wykorzystanie replik zabytków Egiptu, Rzymu, Paryża, Wenecji itd. Słyszeliśmy że rząd Egiptu próbował nawet o to występować, ale został spławiony. Czy Stany walczące na świecie o ochronę własności intelektualnej, nie powinny rozpocząć porządków od swojego podwórka?



Dzień 10/212:  Las Vegas – Tama Hoovera (118 km) – 1 VI
 
Upał taki, że ciężko wytrzymać. Postanawiamy pojeździć sobie klimatyzowanym samochodem po okolicy. Niecałe 50 km od Vegas znajduje się tama Hoovera. Ma ponad 200 m wysokości i trzeba przyznać, że taka ilość betonu w jednym miejscu robi wrażenie. Do tego proste brutalistyczne wzornictwo. Godna polecenia jest panorama tamy z pobliskiego wiaduktu, który znajduje się ponad 300 m nad poziomem wody.
Wracając trafiamy w mega korek. Jak w każdy pierwszy piątek miesiąca zaczyna się uliczny targ sztuki - First Friday Las Vegas Street Festival. Są alternatywne koncerty na trzech scenach i budki z lokalnymi przysmakami. Jest naprawdę fajnie i zupełnie jak nie w Vegas.







Dzień 11/213:  Las Vegas – Rachel   (254 km) – 2 VI

Znów pustkowia Nevady i ciągnące się kilometrami tereny wojskowe. Jedziemy drogą 375, czyli Extraterrestial Highway. Prowadzi ona do słynnej bazy Area 51, gdzie jak powszechnie wiadomo z amerykańskich filmów rząd przetrzymuje kosmitów. 



Pośrodku pustyni znajduje się osada Rachel. Kiedyś miasteczko górnicze, dziś kilkanaście rozwalonych domów, starych przyczep i spiętrzonego żelastwa. Jest jeden motel Little Ale-INN (47$). Warunki skromne, ale za to w barze można do woli przebierać w pamiątkach ufologicznych. Zielone kubki w kształcie głowy kosmity, figurki, koszulki ale też rzecz jasna „poważna” literatura. Dokoła pamiątki filmowe – fotosy z kręconej w środku komedii „Paul” (polecamy) oraz kapsuła czasu od producentów „Dnia Niepodległości”.  
Zadupie tu takie, że nie ma nawet zasięgu telewizji. W barze mają na to radę - duży wybór darmowych taśm wideo, oczywiście z filmami o UFO.


 

Dzień 12/214:  Rachel – Park Narodowy Zion  (386 km) – 3 VI

Po drodze zwiedzamy mniej znany Park Stanowy - Cathedral Gorge. To małe pionowe wąwozy skalne w zerodowanej glinie bentonitowej (tzn. takiej jak na Kielecczyźnie). Jesteśmy jedynymi zwiedzającymi, obowiązuje opłata kopertowa 5$.

Wszystko OK tylko gdzieś miał tu być wielki kanion


Cathedral Gorge
W oddali góry Syjonu

Pod wieczór udaje nam się bez rezerwacji dostać miejsce na kampingu w parku Zion (16$ za namiot). Otoczenie piękne, choć warunki spartańskie; nie ma pryszniców, trzeba się myć w zlewie z zimna wodą. Obok namiotu nie zważając na licznych turystów skubią trawę jelenie. Wieczór jest ciepły i nie nakładamy tropika na namiot. To jednak góry i nad ranem robi się bardzo zimno.



Dzień 13/215:  Park Narodowy Zion - Hatch  (96 km) – 4 VI

Rano zwijamy namiot i zostawiamy samochód z rzeczami na parkingu. Po parku poruszamy się autobusem turystycznym. Autobusy są darmowe i kursują co 10-15 minut.  Dojeżdżamy do końca pętli, skąd łatwą dróżką idziemy wąwozem ok. 45 min. Dalsza droga prowadzi już nurtem rzeki do The Narrows, czyli wąskiego wąwozu Virgin River. Nie jesteśmy przygotowani na brodzenie po kolana w wodzie, więc wracamy. 


Dojeżdżamy do przystanku Grotto skąd wspinamy się szlakiem Angels Landing. To długie i dość męczące podejście, zabezpieczone na końcu łańcuchami. Cała wycieczka trwa ok. 4 godzin, ale widoki warte są każdego wysiłku. 


 


 
Wyjeżdżamy z Zion kierując się drogą 9 w stronę Bryce Kanion. Jest to jedna z ładniejszych tras wiodąca serpentynami i tunelem na wschód. Nocujemy w przydrożnym C-Store motel (48$). Malutki spartański pokoik cały jest obwieszony makatkami z Jezusem i jego cytatami (nieco podejrzanymi jak nam się wydaje). Cała ta przelotowa mieścina to kilka skromnych domów, nasz przysklepowy motelik i kurz z przejeżdżających tuż obok ciężarówek.

c.d.n.