Z małego lotniska w Tagbilaran (stolicy wyspy Bohol) lecimy do Manili. Chyba już wcześniej wspominaliśmy jaki jest to moloch i koszmar. Wielkie centra handlowe i kilkudziesięciopiętrowe apartamentowce otoczone są dzielnicami nędzy. Miejsca warte zobaczenia można policzyć na palcach jednej ręki. Stara dzielnica Intramuros została zburzona podczas II wojny światowej i jedynie częściowo i byle jak odbudowana. Ulice zakorkowane i śmierdzące spalinami z tricyklów. Poruszanie się piechotą uchodzi za zbyt niebezpieczne. Po przylocie na nowe lotnisko Nino udajemy się prosto na dworzec nocnych autobusów w góry Luzonu. Trzeba się tylko do niego jakoś przebić. Dziesięcio-kilometrowy przejazd taksówką (na szczęście klimatyzowaną i bardzo tanią) zajmuje około godziny.
Po dziewięciu godzinach w autobusie-lodówce dojeżdżamy do Banaue. To małe miasteczko słynne z okolicznych tarasów ryżowych. Jest zimno i pada deszcz. Magdzie z wilgoci spleśniał nawet grzebień. Spotykamy Piotra i Macieja, z którymi następnego ranka ruszamy do Batad.
|
Coś dla masochistów - podróż tricyklem po górskich drogach |
|
Początek szlaku do Batad |
|
Najpierw pokonujemy 13 kilometrowy odcinek tricyklem po wyboistej drodze. Potem godzinny marsz na przełęcz i kilkustemetrowe zejście do wioski po śliskiej błotnistej ścieżce. Spływamy potem i błotem, ale widok wynagradza te niedogodności.
|
Na szlaku |
|
Widok na wioskę ukrytą w górach |
|
Kolejna wioska otoczona tarasami |
Następnego dnia przenosimy się do pobliskiej Sagady. Ze względu na chłodny klimat i sosnowe lasy czujemy się jak w polskich górach. Oglądamy przyczepione do skał wiszące trumny. Tym co najbardziej nam sie tu podoba jest cisza i spokój tego miasteczka.
|
Po drodze do Sagady spotykamy rdzennych mieszkańców górskich wiosek |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz