Za nami pierwsza noc w sypialnym autobusie. Udało się złapać trochę drzemki, choć mocno trzęsło, a kierowca szalał. Obowiązujący tu styl jazdy to wyprzedzanie na trzeciego bez względu na to, czy ktoś jedzie z przeciwka. Jeśli tak było, kierowca trąbił i w ostatniej chwili gwałtownie skręcał.
Hoi An przywitało nas mżawką. Jest tu już wyraźnie chłodniej niż na południu. To małe miasteczko zostało wpisane na listę UNESCO. Stare miasto zachowało się w stanie prawie nienaruszonym. Dziś to obok zatoki Ha Long główny cel wycieczek przybywających do Wietnamu. W efekcie przy wąskich uliczkach znajdują się prawie wyłącznie galerie sztuki, muzea i turystyczne restauracje. Miejsce ma jednak swój urok. Miło jest posiedzieć na nadbrzeżnej promenadzie i popijać najtańsze w Azji piwo (kufel lanego - 4000 D = 0.20$). Można obserwować płynące powoli wiosłowe łódki (wożące dziś głównie turystów), czy kobiety sprzedające owoce z bambusowych koszy.
W Hoi An można też spróbować nieznanych nigdzie indziej specjałów. Biała Róża (biały pierożek z nadzieniem z owoców morza – 40 000 D za 8 szt.), czy wonton (cienki, chrupiący placek ryżowy z owocami i krewetkami – 60 000 D za 3 kawałki) to lokalne specjalności. Idziemy do poleconej nam w hotelu niepozornej restauracji White Rose i doznajemy kulinarnej ekstazy.
Następnego dnia wykupujemy w hotelu wycieczkę do My Son (7$ z powrotem łodzią i lunchem). To kolejny obiekt z listy UNESCO, dawne święte miasto Chamów. W czasie wojny była tam baza Wietkongu, którą Amerykanie bez skrupułów bombardowali. Z wielu świątyń zostały tylko fundamenty. Wycieczka jest jednak bardzo ciekawa dzięki przewodnikowi - elokwentnemu i wyraźnie mówiącemu po angielsku (rzadkość w Wietnamie).
Informacje praktyczne: hotel Hop Yen – 15$ (za duży pokój z balkonem i ładnym widokiem, czysto, gorąca woda, TV), lokalna potrawa Cao Lau (zupa z makaronem i wieprzowiną) - 20 000 D (dobrą serwują na stoiskach nad rzeką, ale nie należy tam zamawiać wontonów – są strasznie tłuste), wstęp do muzeów starego miasta – 90 000 D (nie płaciliśmy, to raczej zbędny wydatek, na japoński most można wejść za darmo wieczorem, a muzeów i tak nie zwiedzaliśmy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz