Dzień 61-74: Birma/Myanmar (3 I – 17 I 2012)


Zamiast szczegółowej relacji (wrzucimy ją później) proponujemy kilka zdjęć i impresji.

Można powiedzieć, że Birma nas urzekła. To kraj leżący wciąż na uboczu głównych turystycznych szlaków, odizolowany od "zachodniego" świata, w którym zachowały się liczne lokalne zwyczaje. Większość mężczyzn nadal nosi tu longi, kobiety smarują twarze thanaką, powszechne jest żucie betelu... Co krok spotyka się buddyjską stupę lub pagodę (nigdzie na świecie nie ma ich tyle co tutaj).  To też kraj bardzo przyjaznych, życzliwych ludzi, którzy z uśmiechem znoszą życie w jednym z najbiedniejszych państw świata, rządzonym przez nieudolną wojskową juntę (ktoś ich rządy nazwał buddyjską odmianą faszyzmu).



Pokój hotelowy w Rangunie chwilę po zasiedleniu.
Każdy ma swoje "łóżko bałagan".

Typowe danie birmańskie dla 1 osoby. Zamówiliśmy curry z kurczaka,
a dostaliśmy michę ryżu i 15 małych miseczek. Dominuje smak rybno - zgnilny.

Pagód w Birmie są dziesiątki setki tysięcy (tak!), ale pagoda Szwedagon
w Rangunie jest największa (100m), najstarsza (ok 2000 lat) i najbardziej cenna.
To pierwsze z niezwykłych miejsc jakie tam widzieliśmy.   

Rangun do czystych miast raczej nie należy.
Śmieci wyrzuca się przez okna na boczne uliczki.  

Jeden z cudów świata - Bagan, ponad 4000 świątyń zbudowanych na niewielkiej równinie.
Począwszy od IX w. kolejni władcy budowali tu po kilkadziesiąt buddyjskich świątyń rocznie.
To szaleństwo zakończyło się upadkiem państwa.

Aby turyści mogli podziwiać takie widoki junta wysiedliła mieszkańców.

Birma to kraj setek tysięcy buddyjskich mnichów.

Bagan najlepiej zwiedzać na rowerze.
Przez 3 dni przemierzamy polne drogi i eksplorujemy świątynie.

Dwie łaty na przód i sześć na tył. (Na szczęście już pod sam koniec zwiedzania).

Zachód słońca widziany z Szwesandaw Paya - jednej z najwyższych pagód.


Naszym zdaniem jedna z najładniejszych świątyń - Sulamani Paya. W środku bardzo dobrze zachowane freski.

Z założenia (brak miejsca, waga itp.) nie kupujemy pamiątek, choć czasem ciężko przejść obojętnie.
Ręcznie robione parasolki na straganie w Bagan. 

Birma się zmienia? Partia San Suu Kyi została dopuszczona przez juntę do wyborów uzupełniających,
a portrety liderki (najczęściej w formie fotomontaży z poległym ojcem - bohaterem narodowym)
można zobaczyć często na ulicach.  

Pociąg Bagan - Mandalaj. Dworce są wielkie, ale tory i tabor fatalny.
Nasz pociąg tylko raz wypadł w szyn, co jest cudem bo całą drogę bujało jak na karuzeli.


Na pierwszym planie typowy strój męski - mężczyzna w spódnicy, czyli tzw. longi.

To niestety nie skansen, a jedna z wielu wiosek bez prądu i wody.
Prymitywne drewniane narzędzia, domy z liści, wozy zaprzęgane w woły.  

Bracia Wąsacze i ich "antyrządowy" kabaret w garażu w Mandalaj.


Kolejne magiczne miejsce - drewniany most U Bein, Amarapura k. Mandalaj.

Popijając piwo Myannmar kontemplujemy kolejny zachód słońca.

Jezioro Inle - kolejne niezwykłe miejsce. Spędzamy tu 3 dni oglądając je z łódki i objeżdżając kawałek na rowerze.
Jezioro otoczone jest górami oraz setkami stup i buddyjskich klasztorów.  

Pływamy po wioskach zbudowanych na palach
i podglądamy niezwykłe zwyczaje zwykłych mieszkańców np. nożnych wioślarzy.

Niestety rozwija się też turystyczna pokazówka i cepelia.
Tu panie na naszych oczach skręcają cygara. Przeciętna dniówka to 2 Euro.  

Sprowadzono też przedstawicielki plemienia Padaung - kobiet o długich szyjach,
które tkają i pozują turystom.

Prawdziwi "nieturystyczni" mieszkańcy są niezwykle przyjacielscy i zawsze roześmiani.

Złota Skała - wspinaczka na kolejny zachód słońca.

A to już "ta prawdziwa" Złota Skała - ponoć nad przepaścią trzyma ją włos Buddy.   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz