Dzień 35-36: Brunei (8-9 XII 2011)

Spędziliśmy dwa w maleńkim sułtanacie Brunei.  Pierwsze wrażenie to: gdzie się podziali mieszkańcy? Puste ulice, duże domy, a przed nimi po 3-4 dobre samochody. Cisza, żadnych ulicznych sprzedawców, korków, klaksonów, naganiaczy. Bardzo miła odmiana.

W Brunei nie ma zabytków, ale nie brakuje ciekawych rzeczy. Mamy szczęście i zwiedzamy dwa ogromne meczety.  Marmury, złote kopuły, wielkie budynki otoczone sztucznymi lagunami lub hektarami wypielęgnowanych trawników. Pokaz bogactwa państwa i sułtana, który w czasach przed Billem Gatesem był najbogatszym człowiekiem na Ziemi, a obecnie zamieszkuje pałac mający 257 łazienek.  Choć jest piątkowy wieczór, czas modłów, w obu meczetach widzimy zaledwie kilkoro wiernych.  A podobno Brunei to najbardziej muzułmański kraj Azji.

Meczet Sultana Omara Ali Saifuddina to centralny punkt stolicy BSB
Najbliższe sąsiedztwo meczetu - stare domy na wodzie
Meczet Jame'asr Hassanil Bolkiah - kolejny na cześć sułtana
Czytaliśmy o zamiłowaniu Brunejczyków do jedzenia. Ponieważ alkohol, a nawet piwo, jest w tym państwie zakazany, jedzenie ma być tu główną rozrywką. Znów coś się jednak nie zgadza. Restauracje na nadbrzeżnej promenadzie są puste, a bazarek w centrum z tanim jedzeniem zwija się wczesnym wieczorem.  

Zagadka Brunejczyków wyjaśnia się drugiego dnia.  Okazuje się, że wieczorami opuszczają jednak swoje domy, wsiadają w terenowe samochody i ruszają do Gadongu. Jest to dzielnica wielkich centrów handlowych i nocnego targu z jedzeniem. Tu widzimy ulice pełne ludzi, a nawet mały korek!  Problemem jest tylko to, że komunikacja publiczna przestaje działać już o 6 wieczorem i nie mamy jak wrócić do hotelu w centrum.  Nie ma nawet taksówek. W państwie, w którym obywatele dostają dotacje do kupna samochodu nie są pewnie potrzebne. Taksówkę w końcu wzywa dla nas życzliwa recepcja jednego z hoteli.  Cena jest na szczęście bardzo przystępna, bo benzyna jest tu tania.

Wenecja Azji?
Stolicę Brunei – miasto Bandar Seri Begawan – miejscowi nazywają Wenecją Azji. Po drugiej stronie rzeki znajduje się wielka dzielnica zbudowana na palach wbitych w rzekę – Kampung Ayer.  Transport zapewniają motorówki, które mają przystanki z wiatami. Na wodzie znajduje się kilka szkół, meczety, straż pożarna, a nawet stacja benzynowa Shella specjalnie dla motorówek (koncern ma tu monopol). Robimy sobie godzinny rejs po wodnej wiosce, oglądając również jej nową część, czyli setki identycznych domów na palach.  Taki dom to bardzo dobry adres. Jest blisko do miasta, rzeka daje naturalną klimatyzację, a jak trzeb to można zarzucić z werandy wędkę i złowić coś na obiad.

Kampung Ayer  - domy na wodzie
Nowoczesna nawodna dzielnica mieszkaniowa

Informacje praktyczne:  1 $B = 2,5 PLN. Wiza nie potrzebna.  Hotel RH Resthouse – 38 $B, przejazd autobusem po mieście - 1 $B, godzinny rejs po wodnej wiosce - 10 $B, taksówka z Gatongu na nadbrzeże – 10 $B, danie obiadowe (np. bakso lub mee, różne odmiany dań z makaronem) – 5-7 $B, posiłek na targu – 1 $B, autobus do Miri w Malezji – 18 $B, mała Coca-Cola – 1 $B.

P.S. W autobusowej zamrażarce (Sandakan-KK)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz