Dzień 92-93: Zaczynamy Wietnam: Delta Mekongu – Ha Tien - Can Tho (3-4 II 2012)

Opaleni i wypoczęci po 3 dniach na Wyspie Króliczej ruszamy do Wietnamu. Z wyspy dzwonią po łódkę i po 30 minutach jesteśmy w Kepie. Sprzedawczyni w sklepie, do którego zachodzimy oferuje podwiezienie do granicy prywatnym Tico (10$). Po godzinie jesteśmy już na granicy. Wszystko przebiega szybko (ok. 30 min) i bezboleśnie (płacimy tylko po 1$ opłaty „zdrowotnej”).
Granica Kambodży z Wietnamem (podobnie jak z Tajlandią) jest opanowana przez kasyna
Po drugiej stronie bierzemy 2 motorowery do najbliższego miasteczka Ha Tien (po 2$). Jazda z ciężkim plecakiem nie jest zbyt wygodna, ale jakoś dajemy radę.  Panowie od motorowerów nie chcą dać nam spokoju i koniecznie chcą nas zawieźć najpierw do hotelu, potem do restauracji, a na koniec do rzekomo ostatniego tego dnia autobusu. Autobus sam się jednak zatrzymuje na nasz widok. Po krótkich negocjacjach (bo początkowo chcą po 10$), jedziemy. Ostateczna cena (po 110 000 VND, czyli 5 $) jest i tak turystyczna, bo miejscowi płaca połowę. Po 6 godzinach jesteśmy w Can Tho – stolicy delty Mekongu. W hotelu już czeka pani z ofertą prywatnej wycieczki łódką po delcie (25$ za wersję krótszą, 40$ za dłuższą).  Nie chcemy się jednak decydować bez poznania konkurencyjnych ofert. 

Pomniki i portrety Wujka Ho są dosłownie wszędzie

Idziemy na wieczorny spacer po Can Tho.  Miasto i okolica wyraźnie bogatsza i czystsza niż Kambodża.  Na przeciwko hotelu – ładny nadbrzeżny bulwar z wielkim pomnikiem Ho Chi Mina, otoczony czerwonymi flagami z sierpem i młotem. Wietnam to podobnie jak Chiny wciąż oficjalnie kraj socjalistyczny, pomimo setek prywatnych firm i sklepów na każdym kroku. Jest tu też znacznie więcej ludzi. Przez całą drogę autobusem za oknami ciągnie się jedno długie miasteczko, ruch jest ogromny, wszystko to kontrastuje z pustą i spokojną Kambodżą.
 W Can Tho po 22.30 prawie wszystko jest już zamknięte. Ostatecznie jemy na ulicznym straganie – bardzo dobre szaszłyki z kiełbasek i mięsnych kuleczek (30 000 VND, czyli 1.5$).  


Rano samodzielnie udajemy się na pływający targ Cai Rang, położony 6 km od miasta. To właściwie pływająca hurtownia owoców i warzyw, gdzie w wielkich łodzi przerzuca się towary na mniejsze, a z tych na jeszcze mniejsze. Fajne, ale po pływających wioskach w Kambodży nie robi to na nas takiego wrażenia. Nasz łódkarz skraca uzgodnioną godzinę o 15 min, śmiejąc się, że to nic takiego. Spokojnie, ale zdecydowanie musimy prosić o jeszcze jedną rundę po rzece.

W hotelu czeka nas niemiła niespodzianka. Okazuje się, że musimy opuścić pokój, który jest rzekomo zarezerwowany. Wczoraj jednak wyraźnie mówiliśmy, że chcemy zostać na dwie noce. Podejrzewamy, że to zemsta za to, że nie skorzystaliśmy z wycieczki oferowanej przez siostrę kobiety prowadzącej hotel.  Komunikację utrudnia to, że nikt z nich nie zna angielskiego. Rozmawiamy w ten sposób, że wpisują zdanie do komputera, który automatycznie je tłumaczy. Na koniec przepraszają i oferują znalezienie innego hotelu. My jednak postanawiamy ruszać dalej.

Informacje praktyczne: 1$ =21 000 VND.  Hotel w Can Tho (boczna uliczka przy pomniku wujka Ho, duży pokój z balkonem i klimatyzacją) – 170 000 VND, piwo na bulwarze – 30 000 VND, befsztyk z frytkami i piwo Tiger w Cafe Mekong – 60 000 + 20 000 VND, taksówka na pływający targ - 100 000 VND, godzinny rejs łódką motorową po targu – 130 000 VND, autobus do Sajgonu – 90 000 VND (bilet kupiony bezpośrednio na dworcu, w dobrej firmie).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz